Kliknij tutaj --> 🧑🎤 i śmieszno i straszno kto to powiedział
129 views, 2 likes, 1 loves, 0 comments, 0 shares, Facebook Watch Videos from Stowarzyszenie Rozwoju „Inspiracje”: I straszno i śmieszno na warsztacie radzą sobie nawet maluchy #warsztaty
prawymsierpowym.pl - 18 Listopada, 2014 - 23:29. stalin. PKW. PO. PSL. szwindel. Nieważne, kto głosuje, ważne, kto liczy głosy. Nigdy nie przypuszczałem, że będę cytował Józefa Stalina, wierząc jednocześnie w to, co swego czasu powiedział. W normalnym kraju jeden sfałszowany głos spowodowałby polityczne trzęsienie ziemi.
Śmieszno i straszno w PRLu [DVD] kedvező áron az eMAG.hu-n ⭐ Fedezd fel a nap ajánlatait, akcióit! Śmieszno i straszno w PRLu [DVD] 9.005 Ft
17K views, 55 likes, 1 loves, 62 comments, 24 shares, Facebook Watch Videos from Sfotografuj policjanta. #StopWar: a kto powiedział, że nam nie
Baba od polskiego: Skoro jest straszno, to muszę wam opowiedzieć o największym koszmarku cmentarnym: są nim reklamy z napisem Skoro jest straszno, to muszę wam opowiedzieć o największym koszmarku cmentarnym: są nim reklamy z napisem "wyprzedaż *wieńcy".
A La Rencontre Du Soleil Zoover. Najgłośniejszy, ale niejedyny, przypadek dotyczy Ostrołęki, gdzie władze samorządowe zabroniły wyświetlania w jedynym w tym mieście kinie głośnego „Kleru” Wojciecha Smarzowskiego. Z podobnym pomysłem wystąpił jeden z radnych w Ełku. Pomysł odrzucono, ale już w Zakopanem filmu nie zobaczą. Z kolei w Lublinie radni PiS próbowali zablokować pierwszy w tym mieście Marsz Równości. Samorządowcom, którzy wykazują ciągotki do cenzurowania i zakazywania, pragnę przypomnieć, że z Głównym Urzędem Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk pożegnaliśmy się w kwietniu 1990 roku w atmosferze powszechnej zgody i jeszcze powszechniejszej ulgi. Dzisiaj okazuje się, że ta zgoda i ulga była tylko mirażem, bo są środowiska, które teraz zamierzają wykopać cenzurę z grobu i ją reanimować. Dla zwolenników kolejnej ekshumacji z czasów Peerelu mam kilka obrazków, które – piszę to bez wielkiej nadziei – być może nieco ich otrzeźwią. Więcej przykładów Panie i Panowie znajdziecie w znakomitej książce Błażeja Torańskiego „Knebel”. W 1948 roku w warszawskim Teatrze Polskim wystawiono sztukę teatrów Ludwika Hieronima Morstina „Zakon krzyżowy”. Cenzura na przedstawienie się zgodziła, ale sporo w nim zmieniła. W efekcie polskie rycerstwo idące do boju pod Grunwaldem zamiast zwyczajowego okrzyku „Bóg tak chce! Bóg tak chce!” krzyczeli „Lud tak chce! Lud tak chce!”. W XIV wieku szlachta miała iść do boju, powołując się na wolę ludu! Ale było jeszcze śmieszniej, co w swoich „Dziennikach” zrelacjonowała obecna na przedstawieniu Maria Dąbrowska. Gdy w pewnym momencie widzom ukazał się portal krzyżackiej katedry z wizerunkiem Matki Boskiej, widownia zaczęła „frenetycznie oklaskiwać” ten wizerunek. 16 lat później władze komunistyczne postanowiły uczcić 600-lecie Uniwersytetu Jagiellońskiego. Z tej okazji „Trybuna Ludu” wydrukowała nawet akt erekcyjny. Rzecz jasna ocenzurowany – z dokumentu zniknęły słowa „My z Bożej łaski”, a z wyliczenia ziem koronnych, aby nie drażnić sowieckich komunistów, usunięto Ruś. W epoce kolejnego światłego komunistycznego przywódcy, Edwarda Gierka, cenzura interweniowała w ciągu roku średnio 10 tysięcy razy. Jak ujawnił były cenzor Tomasz Strzyżewski, który w 1977 roku uciekł do Szwecji, w latach 70. nie można było informować między innymi o kupowanych na Zachodzie licencjach, o sprzedaży mięsa do ZSRR, wielkości spożycia kawy… Premier Jaroszewicz zakazał wspierania artystów wykonujących muzykę elektroniczną. „To nie jest muzyka” – oświadczył autorytatywnie, pieklił się, że telewizja nadaje serial o cesarzu Kaliguli, dzwonił do szefa telewizji, bo nie podobała mu się telewizyjna adaptacja „Wesela”, i pomstował na inscenizację „Balladyny” Adama Hanuszkiewicza. „Niech nie ruszają klasyki” – perorował. Cenzurowano nawet nekrologi. W końcówce Gomułki, po śmierci Pawła Jasienicy, cenzura skonfiskowała nekrolog od akowców, z którymi historyk walczył w jednym oddziale, z innych wykreślano informację, że był wiceprezesem polskiego PEN Clubu. Czasem jednak cenzura rozluźniała swoje szczęki. Gdy w październiku 1976 roku do Polski przyjechała ABBA, zgodzono się, choć nie bez wielu grymasów, aby Szwedzi zaśpiewali „Fernando”, utwór, który kilka miesięcy po wypadkach w Ursusie i Radomiu powinien się funkcjonariuszom z Mysiej (siedziba cenzury) niezbyt dobrze kojarzyć: „Ile to lat nie miałeś karabinu w swoich rękach/ Czy słyszałeś werble Fernando? Jak dumny byłeś, walcząc o wolność tej ziemi?/ Coś wisi w powietrzu, gwiazdy błyszczą dla mnie, dla Ciebie i dla wolności, Fernando” – śpiewały Anni-Frid Lyngstad i Agnetha Faltskog. Ale cenzura nie dotykała wszystkich. Partyjni bonzowie i ich rodziny mogli oglądać, co im w duszy grało. Stefan Szlachtycz, w latach 1974–1985 główny reżyser telewizji polskiej, opowiadał, że Maciej Szczepański, szef Radiokomitetu, wyposażył sekretarzy KC, ministrów i szefów wojewódzkich struktur partii w magnetowidy, wówczas w Polsce jeszcze nieobecne, i co tydzień zaopatrywał ich w specjalny filmowy pakiet. W jego skład wchodził film niedopuszczony na polskie ekrany przez cenzurę, nowość z Hollywood, film romantyczny dla pani domu, soft porno dla pana domu i bajka dla dzieci. Telewizja ściągała te filmy na tydzień, kłamiąc, że zastanawia się nad ich kupnem, a następnie nielegalnie kopiowała. Lektorem większości filmów – na życzenie żon sekretarzy – był Jan Suzin. Ponieważ próby ocenzurowania „Kleru” mają miejsce wyłącznie w miejscowościach, w których samorządowcy są związani z PiS-em, nie od rzeczy będzie przypomnienie, że szef tej partii powiedział niedawno, że samorząd nie może prowadzić krucjaty ideologicznej. Zabawne, jak bardzo działacze PiS nie słuchają prezesa PiS. Chyba że znają swojego szefa tak dobrze, że natychmiast rozpoznają, których słów słuchać muszą, a których muszą nie słuchać. Niezależny dziennikarz, autor biografii Edwarda Gierka, Wojciecha Jaruzelskiego i Władysława Gomułki pt. „Gomułka. Dyktatura ciemniaków”
@The_Orz: Opisana przez Orwella nowomowa, gdzie wszystko odczytuje się odwrotnie. W tym przypadku dekoncentracja oznacza tak na prawdę koncentrację wszystkich mediów w rękach rządu. udostępnij Link @The_Orz Jeśli będą dalej mieć posłusznego prezydenta w Pałacu to jestem przekonany, że do końca tej kadencji Sejmu zacznie się demontaż wolnych mediów jak na Węgrzech. udostępnij Link Gdyby zamknęli TVN to Duda przejebałby w pierwszej turze udostępnij Link @The_Orz: no przejebane, nie da się dyktatury zaprowadzić bo są media niepodlegające pod rząd i opozycja, ehhh. Mogliby wszystkich pozamykać, nieograniczona władza w rękach kaczaffiego to jest to czego cały naród pragnie. udostępnij Link @KlawyMichau: Podstawowym zadaniem mediów jest patrzenie władzy na ręce. I tą rolę TVN wypełnia całkiem nieźle. udostępnij Link @The_Orz @KlawyMichau: Podstawowym zadaniem mediów jest patrzenie władzy na ręce. I tą rolę TVN wypełnia całkiem nieźle. Chyba, że u władzy jest PO to wtedy nie ¯\(ツ)/¯ Chyba wszyscy zapomnieliście jaką chamską propagandę siał TVN przed wyborami 2015. udostępnij Link @The_Orz Ja akurat nie pamiętam, każda decyzja PO była wygładzana i formowana w sposób bardzo łagodny przy jednoczesnym grillowaniu konfederacji czy pisu. Tvp to szambo ale bez jaj, tvn prezentuje poziom niewiele lepszy. udostępnij Link @KlawyMichau: jednak wciąż jest to stacja prywatna a nie publiczna. Też nie podoba mi się sytuacja stronnicowych mediów ale jak już mają być to nie z naszej kieszeni. udostępnij Link @The_Orz: Od kiedy oglądam wyłącznie TVP, czuję do PiSu jeszcze większe obrzydzenie niż wcześniej. udostępnij Link @KlawyMichau: Znienawidzona przez prawaków Monika Olejnik, twarz TVNu, kompromituje Tuska na konferencji. Masz pamięć złotej rybki czy 14 lat i po prostu tego nie oglądałeś? Obrzydliwy symetrysta. źródło: udostępnij Link udostępnij Link @The_Orz: To już nie pierwszy Tweet wrzucony tu w podobnym tonie. Widocznie jakieś nowe polecenie przyszło z góry. udostępnij Link udostępnij Link Chyba wszyscy zapomnieliście jaką chamską propagandę siał TVN przed wyborami 2015. @KlawyMichau: na pewno dużo mniej chamską, niż TVP teraz. udostępnij Link
Teatr Kochanowskiego mocnym akcentem kończy ten sezon artystyczny. Autorska wersja "Rewizora" Marka Fiedora została gorąco przyjęta przez premierową towarzyszyło jednak duże zaskoczenie - po pierwsze z powodu zmienionego tytułu przedstawienia, a po drugie z racji znacznych zmian w znanym napisał własny scenariusz na podstawie komedii Gogola i zatytułował go "Format: Rewizor". Słowo "format" intrygowało widzów przed spektaklem i - jak sądzę z popremierowych rozmów w foyer teatru - w równym stopniu po jego zakończeniu. Dla wielu widzów pozostało ono do końca zagadką. Format to określenie pewnego rodzaju produkcji telewizyjnych, opartych na jednym schemacie, sprzedawanych do różnych krajów na prawach licencji i realizowanych w różnych warunkach kulturowych z zaledwie niewielkimi korektami. Reżyser przyznał, że na historię Rewizora chciał popatrzeć właśnie jako na swoisty format, czyli schemat przyniesiony przez historię, tradycję, literaturę. Jego inscenizacja to próba odpowiedzi na pytanie, jak ten schemat realizowałby się we współczesnych "Rewizorze" zostało pokazane społeczeństwo do gruntu zepsute, zdemoralizowane, w którym brak zasad, zastąpiła reguła "ręka rękę myje". Bohaterowie sztuki to głupcy, łapownicy, aferzyści i złodzieje. Wszystko można załatwić, ale trzeba dać w łapę. Kto ma forsę i umie posmarować, ten górą. Kto ma na dodatek jakąś władzę, ten na szczycie tej góry. Społeczna piramida to piramida powszechnej korupcji. Kwitnie służalczość i lizusostwo. Interes, dobro społeczne nie istnieje. Czy to nam czegoś nie przypomina? Oczywiście, że tak. To nasza codzienność. Wystarczy włączyć poprzez swój "Format" włącza nam taki umowny telewizor, wiedząc, że masy najbardziej teraz lubią popatrzeć na różnego rodzaju reality show, a bohaterem zbiorowej wyobraźni może stać się każdy. Nie, jak kiedyś, "ktoś", ale w gruncie rzeczy "nikt", zwykły człowiek - obcy z ulicy, czy sąsiad zza ściany. Bohaterem, choćby na krótko, stać się łatwo. Trzeba tylko zaistnieć. Im głębsza prowincja - ta mentalna, nie geograficzna - tym pragnienie wyrwania się z anonimowości, chęć zaistnienia i przekonanie, że gdzieś, w jakimś mitycznym Petersburgu można się w pełni zrealizować, silniejsze. Ten wątek jest szczególnie w przedstawieniu podkreślony, a kluczowego znaczenia nabiera scena, gdy obywatel Bobczyński, dając rzekomemu Rewizorowi łapówkę ma tylko jedno życzenie: niech powie w stolicy, że w takim to, a takim miasteczku mieszka on, obywatel Bobczyński. W telewizji codziennie możemy oglądać jego współczesne wcielenia. Finał przedstawienia jest zupełnie inny od oryginalnego. Słynna kwestia Horodniczego: "z siebie samych się śmiejecie", pada nieco wcześniej. Prawdziwy Rewizor nie pojawia się. Zamiast tego mamy powtarzającą się scenę brutalnego bicia Bobczyńskiego. To wizualny odpowiednik efektu zacinającej się płyty. Albo jakby ktoś cofał taśmę wideo i powtarzał wciąż ten sam fragment. Prawdziwy Rewizor byłby zwiastunem nowego porządku, przynajmniej cieniem szansy na jego wprowadzenie. W świecie, który pokazuje nam Fiedor - w naszym świecie - nie ma nikogo, kto taki porządek mógłby zaprowadzić. W ciemnościach, które zapadają, przez chwilę migocze tylko pusty obraz Fiedor miał odwagę świeżym okiem spojrzeć na starą komedię Gogola i nadać jej bardzo współczesny charakter. Nie tylko pozbawił ją historycznego kostiumu, ale i dopisał Gogolowi dialogi i sceny, które sprawiają, że możemy przeglądać się w scenicznej wizji, jak w lustrze. Przed premierą mówił, że jest to najbardziej ryzykowne artystycznie przedsięwzięcie, jakiego do tej pory podjął się w naszym teatrze, ale to ryzyko opłaciło się. Fiedor ma potrzebę i talent do tworzenia teatru gorącego i piekącego do żywego. Jeszcze raz tego wielkiego talentu dowiódł. "Format: Rewizor" i śmieszy, i straszy. Przerażająca diagnoza społeczna, jaką stawia i pesymistyczny finał sprawiają, że wychodzimy z teatru bardziej zamyśleni, niż radośnie raz kolejny Fiedor pokazał też siłę opolskiego zespołu. Pochwały dla aktorów trzeba by zacząć od Andrzeja Czernika w roli Horodniczego i Dominika Bąka jako Chlestakowa, a skończyć na uczestnikach chóru. Premierowa gra, nie pozbawiona pewnych potknięć (słaba słyszalność tekstu) była wspólnym, świetnie wykonanym koncertem. "Format: Rewizor" wg Mikołaja Gogola. Scenariusz i reżysera Marek Fiedor, scenografia Agnieszka Jałowiec, muzyka i opracowanie muzyczne Tomasz Hynek. Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu, premiera 26 czerwca 2003.
Dziś na pytanie, kto najbardziej straszy Polaków, odpowiedź wydaje się pewna: politycy. Warto jednak przypomnieć, że kiedyś było inaczej. „Kabaretowe wakacje z duchami" to próba odpowiedzi na pytanie, kto straszył naszych rodaków w całej historii. Oraz jak tamte zjawy i upiory wyglądają w konfrontacji z dzisiejszą rzeczywistością. Barwne widowisko kabaretowe składa się z dwóch części. Bohaterami pierwszej pt. „Strachy na lachy" są polskie duchy, które według legend pojawiały się w majątkach na terenie województwa świętokrzyskiego, na zamkach w Szydłowie, Chęcinach oraz Krzyżtopór. Ten ostatni ma szczególną historię. Zbudowano go w XVII wieku. Miał tyle okien, ile dni w roku, tyle pokoi, ile tygodni, komnat ile miesięcy, a wież tyle co kwartałów. Sufit sali balowej był dnem gigantycznego akwarium. Nad głowami biesiadników pływały złote rybki. Zamkowe stajnie były wyłożone białym marmurem i lustrami. Dziś z tej wielkiej budowli pozostały jedynie malownicze ruiny. Wszystkie te zamki będą tematem opowieści o polskich duchach. Na scenie obok białych dam i rycerzy bez głowy pojawią się „duchy narodu" dawny i obecny, które będą toczyć ze sobą spór. Druga część kabaretonu będzie poświęcona cudzoziemskim zjawom, takim jak Belfegor z Luwru, Dracula czy Frankenstein. Przewodnikiem po zaświatach będzie Łukasz Rybarski z kabaretu Pod Wyrwigroszem. W obu odcinkach wystąpią gwiazdy polskiego kabaretu: Marcin Daniec, Krzysztof Piasecki, Katarzyna Piasecka, kabaret Dno, Noł Nejm (na zdjęciu), Hlynur i Weźrzesz. Kabaretowe wakacje z duchami – Strachy na lachy | tvp 2 | SOBOTA
A kim są ci państwo? Nie sposób uniknąć tej myśli oglądając drętwe przemówienie pary prezydenckiej wygłoszone z okazji Świąt Bożego Narodzenia. W upiornej stylistyce, otoczona niebieskawą poświatą, znad lśniącego zimnym fioletem stołu, para prezydencka mówiła Polakom o miłości, serdeczności, zrozumieniu i – jakże by inaczej – o życzył wszystkim, aby „bilans dwudziestopięciolecia naszej wolności był dla wszystkich źródłem satysfakcji, optymizmu i naszej polskiej siły”. Pani prezydentowa, w stroju przypominającym mundur chińskiego przywódcy z równie ciepłym i serdecznym wyrazem twarzy mówiła o radości i optymizmie, a także „o tych, których nie ma z nami przy wigilijnym stole”. I rzeczywiście – zapewne wielu Polaków myśli w tych dniach o tych, których z nami już nie ma, a których tak bardzo – kto wie, czy nie coraz bardziej - nam brakuje. O śp. Marii i Lechu Kaczyńskich, którzy ciepłem i dobrocią zwyczajnie emanowali, nie musieli przypominać o niej w co drugim zdaniu. Którzy swoją miłość do Polski wyrażali w czynach, a nie w drewnianych przemowach. Do których można było mieć zaufanie, że powierzone im sprawy Ojczyzny znajdują się w dobrych rękach. Kiedy patrzymy na tę osobliwą parę wygłaszającą do nas przez zaciśnięte zęby słowa o miłości i pojednaniu, trudno opanować uczucia gniewu i upokorzenia. Ci ludzie mają reprezentować majestat Najjaśniejszej Rzeczypospolitej? O „zgodzie i pojednaniu” mówi człowiek, który po zamachu w Gruzji na śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego miał czelność powiedzieć: „jaka wizyta, taki zamach”? I nigdy za te słowa nie przeprosił? Miłości do Polski ma nas uczyć ktoś, kto w dniu przywiezienia ciał ofiar katastrofy smoleńskiej, dobrze się bawił na lotnisku, a do przejęcia władzy było mu tak spieszno, że nie zawracał sobie głowy żałobą narodową ani bólem bliskich? Który jednocześnie zapala świeczkę pamięci ofiar stanu wojennego i zaprasza Wojciecha Jaruzelskiego na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego? Bronisław Komorowski ma czego chciał – urząd prezydenta i wpływy polityczne. Może dyktować warunki. Nie ma jednak jednego – serc Polaków. I może próbować rozmaitych sposobów – czasami się podlizując, to znów mniej lub bardziej subtelnie dając do zrozumienia, kto jest u władzy i na co jeszcze może sobie pozwolić. To na nic. Nie pomoże słowo „RAZEM” wypisane wołami na fasadzie Pałacu Prezydenckiego w Święto Niepodległości, nie pomogą powtórzone tysiąc razy zaklęcia: zgoda, optymizm, przyszłość, wspólnie, osiągnięcia, pojednanie, pojednanie. Nie pomogą „nowoczesne” życzenia składane internautom. Na marginesie: warto zwrócić uwagę także na sygnały niewerbalne - pan prezydent wypowiadając słowa: „życzę samych >>lajków<<, życiowego spełnienia”… zaciska pięść. Mowa ciała zdradza bardzo wiele. W tym świetle można zrozumieć konieczność przywdziewania pozy „na baczność” podczas wygłaszania przemówień do narodu. To także na wiele się nie zda. Właściwie można by panu prezydentowi doradzić, aby po prostu był sobą. Jeśli sądzi, że Polacy są już do tego stopnia zdemoralizowani i zmęczeni, że nie obudzi się w nich duma narodowa, głęboko się myli. W jeszcze większym błędzie tkwi uważając, że jesteśmy narodem, który da się zastraszyć i ujarzmić. „Polaków nie zdobywa się groźbą, ale sercem” – powiedział Sługa Boży, prymas Stefan Wyszyński. To właśnie potrafił śp. Lech Kaczyński i wielu innych poległych w Smoleńsku. I to z nimi łączymy się modlitwą i myślami w te Święta, wierząc, że Polska, o jakiej marzyli, prędzej czy później stanie się rzeczywistością. Agnieszka Żurek
i śmieszno i straszno kto to powiedział